[artykuł przeniesiony z poprzedniego adresu]
Życie w Wielkiej Brytanii – Part 1
Zastanawialiście się kiedyś nad przeprowadzką na wyspy? W sumie większość z nas myślała o tym. Ja też. Już w podstawówce, gdy pierwszy raz tu przyjechałam to miałam zamiar po prostu zostać. Moja mama zaczynała wtedy studia i wszyscy zapomnieli o tych planach. Kiedy jednak już je ukończyła, a my po raz kolejny wybraliśmy się do Anglii – wszystko powróciło. Myślę, że decyzja nie zapadłaby tak szybko, gdyby nie fakt, że mój tata mieszkał tam już pięć lat i tęsknota nieźle dawała nam się we znaki. Nadal tego chciałam – dopóki nie zdałam sobie sprawy z czym to się wiąże.
Pierwszą rzeczą jaką musi zrobić przyszły emigrant jest pogodzenie się z wyjazdem. To jakoś da się przecież zrobić, nic strasznego. Potem jednak przychodzi moment powiadomienia szkoły, pożegnania się z przyjaciółmi i rodziną. To jest w tym wszystkim najgorsze. Nie język, nie nowa kultura czy miejsce nauki – pożegnanie z bliskimi.
I tak po miesiącu od podjęcia decyzji o przeprowadzce, siedziałam już w samolocie, czekając aż odleci. Płakałam. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę wcale nie chcę wyjeżdżać, że moje życie nie było takie złe. No, ale odwrotu nie było.
Mieszkanie mieliśmy załatwione, z tym nie było najmniejszego problemu. Standardy – cóż – niebo lepsze niż w Polsce.
Ominę te wszystkie szczegóły związane z załatwianiem szkoły itp., bo prawdę mówiąc sama dobrze nie wiem, jak to się odbywało. W każdym razie dziesięć dni po przylocie zaczęłam szkołę. Jako że był to akurat pierwszy luty (tak, przyjechałam w środku roku szkolnego) Anglicy właśnie rozpoczynali swój sezon na egzaminy. A kto pisze egzaminy? Klasy dziesiąte i jedenaste. Jest to tzw. GCSE (General Certyfikat of Secondary Education). Jak się oczywiście można łatwo domyślić mój rocznik (95’) to akurat klasa dziesiąta. Moja siostra – na jej szczęście – trafiła do dziewiątej. Miała jeszcze cały rok na przygotowania. U mnie nie było tak prosto. Dosyć, że musiałam nadrobić jakieś projekty to od razu na wstępie musiałam pisać egzaminy. Wyobraźcie sobie na przykład taką fizykę… Nie rozumiem tego po polsku, a co dopiero po angielsku? Jakoś trzeba było wszystko ogarnąć.
Życie przeciętnego emigranta jest dość nudne. Chodzi do szkoły, wraca do domu, spędza czas przy komputerze. Tęsknota nie pozwala na całkowite odcięcie się od świata, który zostawiliśmy. Swoją drogą rachunki za prąd znacznie poszły w górę, ciekawe dlaczego, co?
Angielskie szkoły znacznie różnią się od polskich. Po pierwsze: językiem. Co jest oczywiście jasne, ale mimo wszystko to duża i zasadnicza różnica. Po drugie: techniką. Jeden laptop i komputer przypadający na każdego ucznia? Oczywiście. Te wszystkie tablice multimedialne, sprzęty muzyczne – no tak naprawdę to wszystko czego tylko się chce. Jeśli chodzi o technikę to trzeba przyznać, że ta nauczania też znacznie się różni. Nie ma nacisku na nic. Jeśli chcesz robisz coś, jeżeli nie to nie ich sprawa. Ty wybierasz czy masz zamiar się uczyć. Nauczyciele nie będą na ciebie zwracać najmniejszej uwagi, jeśli ty nie będziesz miał chęci do nauki. Za przeszkadzanie musisz wyjść z lekcji i zabierają cię do kozy, do której trafiasz na przerwy lub po szkole, oczywiście możliwe też jest zawieszenie w prawach ucznia oraz wydalenie ze szkoły.
Poziom nauczania różni się znacznie. Jest niższy. I niestety mamy ogromny przeskok między Secondary School, a College’em. Wyobraźcie sobie, że musicie przejść z podstawówki do liceum. Mniej więcej tak to wygląda. Przeciętny Polak powala Anglika informacjami ze śmiechem na twarzy – o ile umie się oczywiście dogadać.
Następnym razem napiszę o: języku, jak Anglicy oraz Polacy reagują na nowych, jacy są nauczyciele oraz pokażę wam jak mniej więcej wygląda przeciętna szkoła.
Zastanawialiście się kiedyś nad przeprowadzką na wyspy? W sumie większość z nas myślała o tym. Ja też. Już w podstawówce, gdy pierwszy raz tu przyjechałam to miałam zamiar po prostu zostać. Moja mama zaczynała wtedy studia i wszyscy zapomnieli o tych planach. Kiedy jednak już je ukończyła, a my po raz kolejny wybraliśmy się do Anglii – wszystko powróciło. Myślę, że decyzja nie zapadłaby tak szybko, gdyby nie fakt, że mój tata mieszkał tam już pięć lat i tęsknota nieźle dawała nam się we znaki. Nadal tego chciałam – dopóki nie zdałam sobie sprawy z czym to się wiąże.
Pierwszą rzeczą jaką musi zrobić przyszły emigrant jest pogodzenie się z wyjazdem. To jakoś da się przecież zrobić, nic strasznego. Potem jednak przychodzi moment powiadomienia szkoły, pożegnania się z przyjaciółmi i rodziną. To jest w tym wszystkim najgorsze. Nie język, nie nowa kultura czy miejsce nauki – pożegnanie z bliskimi.
I tak po miesiącu od podjęcia decyzji o przeprowadzce, siedziałam już w samolocie, czekając aż odleci. Płakałam. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę wcale nie chcę wyjeżdżać, że moje życie nie było takie złe. No, ale odwrotu nie było.
Mieszkanie mieliśmy załatwione, z tym nie było najmniejszego problemu. Standardy – cóż – niebo lepsze niż w Polsce.
Ominę te wszystkie szczegóły związane z załatwianiem szkoły itp., bo prawdę mówiąc sama dobrze nie wiem, jak to się odbywało. W każdym razie dziesięć dni po przylocie zaczęłam szkołę. Jako że był to akurat pierwszy luty (tak, przyjechałam w środku roku szkolnego) Anglicy właśnie rozpoczynali swój sezon na egzaminy. A kto pisze egzaminy? Klasy dziesiąte i jedenaste. Jest to tzw. GCSE (General Certyfikat of Secondary Education). Jak się oczywiście można łatwo domyślić mój rocznik (95’) to akurat klasa dziesiąta. Moja siostra – na jej szczęście – trafiła do dziewiątej. Miała jeszcze cały rok na przygotowania. U mnie nie było tak prosto. Dosyć, że musiałam nadrobić jakieś projekty to od razu na wstępie musiałam pisać egzaminy. Wyobraźcie sobie na przykład taką fizykę… Nie rozumiem tego po polsku, a co dopiero po angielsku? Jakoś trzeba było wszystko ogarnąć.
Życie przeciętnego emigranta jest dość nudne. Chodzi do szkoły, wraca do domu, spędza czas przy komputerze. Tęsknota nie pozwala na całkowite odcięcie się od świata, który zostawiliśmy. Swoją drogą rachunki za prąd znacznie poszły w górę, ciekawe dlaczego, co?
Angielskie szkoły znacznie różnią się od polskich. Po pierwsze: językiem. Co jest oczywiście jasne, ale mimo wszystko to duża i zasadnicza różnica. Po drugie: techniką. Jeden laptop i komputer przypadający na każdego ucznia? Oczywiście. Te wszystkie tablice multimedialne, sprzęty muzyczne – no tak naprawdę to wszystko czego tylko się chce. Jeśli chodzi o technikę to trzeba przyznać, że ta nauczania też znacznie się różni. Nie ma nacisku na nic. Jeśli chcesz robisz coś, jeżeli nie to nie ich sprawa. Ty wybierasz czy masz zamiar się uczyć. Nauczyciele nie będą na ciebie zwracać najmniejszej uwagi, jeśli ty nie będziesz miał chęci do nauki. Za przeszkadzanie musisz wyjść z lekcji i zabierają cię do kozy, do której trafiasz na przerwy lub po szkole, oczywiście możliwe też jest zawieszenie w prawach ucznia oraz wydalenie ze szkoły.
Poziom nauczania różni się znacznie. Jest niższy. I niestety mamy ogromny przeskok między Secondary School, a College’em. Wyobraźcie sobie, że musicie przejść z podstawówki do liceum. Mniej więcej tak to wygląda. Przeciętny Polak powala Anglika informacjami ze śmiechem na twarzy – o ile umie się oczywiście dogadać.
Następnym razem napiszę o: języku, jak Anglicy oraz Polacy reagują na nowych, jacy są nauczyciele oraz pokażę wam jak mniej więcej wygląda przeciętna szkoła.
No comments:
Post a Comment